Drukuj

- Wiadomo, że żałoba ma swoje fazy, które muszą się zadziać, żeby można było znów się odrodzić i móc zobaczyć, że po śmierci bliskiej nam osoby jakieś życie jednak istnieje – mówi Piotr Stoń, lekarz psychiatra, Kierownik Centrum Zdrowia Psychicznego Szpitala Specjalistycznego w Kościerzynie.

ston

Piotr Stoń, lekarz psychiatra, Kierownik Centrum Zdrowia Psychicznego Szpitala Specjalistycznego w Kościerzynie sp. z o.o.

W listopadzie wspominamy zmarłych, ale także częściej niż zwykle myślimy o śmierci. Jak radzić sobie z sytuacją, gdy nasz najbliższy umiera lub właśnie umarł?

Z punktu widzenia psychiatry wydaje mi się, że najistotniejsze byłoby rozpoznanie, jakie – osoby, które znalazły się w takiej sytuacji - mają wewnętrzne możliwości przetrwania w sytuacji, gdy strata staje się realna i jest blisko. Wiadomo, że każde życie kiedyś kończy się śmiercią i tu pytanie, jak my bylibyśmy gotowi przeżywać to, że ta strata już się dzieje, że zbliża się pewien koniec. Na pewno jest to smutne, bolesne i przerażające i można się tego bać. Najważniejsze jest to, co zdarza mi się polecać pacjentom, czyli spróbować o tym porozmawiać – o odczuciach, o myślach, móc wspólnie powspominać dobre czasy, miłe wydarzenia, coś przyjemnego związanego z osobą, która odeszła.

Od kiedy ludzkość istnieje, zawsze ktoś tracił kogoś bliskiego i my mamy wykształcone mechanizmy radzenia sobie ze stratą. Są prace na temat przeżywania żałoby. Wiadomo, że ma ona swoje fazy, które muszą się zadziać, żeby można było znów się odrodzić i móc zobaczyć, że po śmierci bliskiej nam osoby jakieś życie jednak istnieje i można osobę nam bliską zachować w swoich wspomnieniach jako pamięć tego, co się wydarzyło.

Jaka jest droga od żałoby do depresji?

Są teorie, które nazywają depresję chorobą straty. Można by więc uznać, że w pewnym sensie, poza zmianami w funkcjonowaniu neuroprzekaźników, jest to choroba nieprzeżytej straty, niepogodzenia się ze stratą. Sam obraz depresji zbliża w jakimś sensie do pewnej martwoty, więc można by powiedzieć, że człowiek chorujący na depresję, nadal jest związany z jakimś martwym obiektem i nosi w sobie związek z nim.

A dodatkowo jesienna pora roku także jest mocno depresyjna.

Genetycznie wywodzimy się z obszarów o większym nasłonecznieniu, niż ten, w którym znajdujemy się obecnie, zatem jesteśmy teraz bardziej podatni na jesienną depresję, z drugiej strony początek listopada to właśnie czas wspominania. Nie można powiedzieć, że stan zdrowia pacjentów w czasie jesieni pogarsza się, ale niewątpliwie teraz są oni bardziej podatni na depresyjne uczucia, na chandrę.

Co najbardziej na to wpływa? Niedobór promieni słonecznych i witaminy D, czy wspomnienia bliskich zmarłych?

Myślę, że jedno i drugie, bo jedno bez drugiego nie istnieje. Swoją drogą ciekawe, dlaczego wymyśliliśmy święto zmarłych właśnie w okresie jesiennym, a nie letnim…

Znam przypadki osób, dla których proces żałoby trwa dziesiątki lat i wcale się nie kończy. Nie ma tam nawet wyjścia z początkowej fazy żałoby. Dlaczego tak się dzieje?

To trudne pytanie. Trzeba by się odwołać do pewnych społecznych wzorców odbywania żałoby i możliwości pogodzenia się z tym, że w życiu następują straty. Warto byłoby prześledzić, w jaki sposób w życiu człowieka następuje proces separacji i indywidualizacji od bliskich. Jeśli rodzice stale mówią dziecku: „nie idź w świat, bo coś ci się złego stanie”, albo „tylko w domu jest dobrze i bezpiecznie”, to wówczas dziecko jest w lęku przed rozstaniem. A w świecie ludzi zawsze jest dążenie do tego, żeby iść w świat, poznawać nowe, doświadczać. Jeśli wspomniane wzorce tak bliskiego funkcjonowania z rodziną się skumulują, tym trudniej jest się później pogodzić ze stratą. Proces przeżywania straty jest bolesny, pytanie na ile jesteśmy w stanie pobyć z tym bólem przez jakiś czas nie szukając doraźnych środków przeciwbólowych odsuwających cierpienie, które zresztą i tak gdzieś zostaje.

Model wychowania z pewnością ma tu ogromne znaczenie. Ale przecież jako dzieci nie mamy na to większego wpływu. Pytanie, co ma zrobić ktoś, kto przez lata nie potrafi wydostać się z żałoby? Co można by komuś takiemu poradzić?

Powinien spróbować rozwijać swoje życie, niezależnie od utraty bliskiej mu osoby. Musimy takiemu komuś potowarzyszyć w rozwijaniu własnych zainteresowań, chęci, czegoś, co jest jego własnym chceniem. Wówczas łatwiej jest odnaleźć siebie w nowym życiu. I to nowe życie powinno opierać się na tym, co człowiek sam jest w stanie stworzyć, w przeciwwadze do tego, ile stracił i wagi tej straty. Należy rozwijać własne życie bardziej, niż żyć stratą. Trzeba iść w tę stronę i starać się przesunąć biegun właśnie w tym kierunku. Jakkolwiek zawsze będą w życiu jakieś straty i element żałobny, ale jeśli będzie on mniejszy, tym większa będzie satysfakcja z życia.

Czy warto doszukiwać się sensu choroby lub śmierci? Niektórzy próbują to robić i o ile w przypadku ciężkiej choroby obarczonej cierpieniem, śmierć jest jego kresem i jakiś sens ma, o tyle szukanie sensu choroby, już wydaje się wątpliwe. Dlaczego ludzie, którzy poważnie zachorowali, zadają pytanie „dlaczego mnie to spotkało”?

Skoro takie pytanie się pojawia, oznacza to, że jest w nim jakiś sens. Jednym z elementów procesu żałoby jest niedowierzanie. Żeby móc coś przeżywać, trzeba zobaczyć pewną rzeczywistość i zdać sobie sprawę z tego, że coś się jednak stało. W obliczu śmierci, ludzie na początku niedowierzają. Myślą, że może ktoś się pomylił, może ten najbliższy jednak nie umarł. W przypadku niepomyślnej diagnozy pojawiają się myśli, że może jednak to pomyłka, może nie jestem chory... Żeby móc realnie zmierzyć się z sytuacją, trzeba zobaczyć prawdę: ktoś jednak umarł, naprawdę jestem chory. Ludzie czują się skrzywdzeni. Dopiero wówczas można przejść do kolejnego kroku. Ja często pytam pacjentów, jak sądzą, dlaczego ich to spotkało, dlaczego znaleźli się tutaj. Ale pytanie to ma na celu rozpoczęcie pewnego procesu myślenia, o sobie, o swoich przeżyciach, o przyczynach tego, co nastąpiło, co z czego wynika, dlaczego tak się stało. A chodzi o to, żeby lepiej zrozumieć siebie i to, że ma się jednak wpływ na własne życie. Jest to pomocny element terapii, ale też pewnej mentalizacji, czyli zastanawiania się nad swoim życiem, nad swoimi odczuciami. Terapia polega na tym, żeby wspomniany proces mentalizowania, czyli nazywania, rozumienia swoich przeżyć i swojego życia pod różnymi kątami, mógł się toczyć.

Aby przyjąć wiadomość o śmierci, potrzeba odwagi, a nie zawsze ją mamy. Może stąd to niedowierzanie?

Lęk przed śmiercią to najsilniejszy ludzki lęk. Zawsze będzie istniał. Wszystkie religie i wszystkie wierzenia dotykają obaw przed śmiercią i tłumaczą, co się dzieje po śmierci. Robią to po to, aby zmniejszyć lęk. Jednak nawet w kodzie genetycznym każdej naszej komórki zapisana jest informacja, że kiedyś nastąpi koniec. Musimy pogodzić się z tym, że jeśli istnieje życie, to również istnieje śmierć. Żyjemy pomiędzy pewnymi skrajnościami, ale właśnie tak to życie wygląda, takie po prostu jest.

Rozmawiał: dr Michał Lange